Urząd
zapomnienia
Z partyjnych dokumentów można wyczytać, jak w PRL
zacierano prawdę o Holocauście
Jeśli dziś próbuje się z niemałym trudem przedstawić
prawdziwy obraz zagłady Żydów w Polsce, trzeba pamiętać, jak długo był on
fałszowany i zakłamywany. Bardzo wyrazisty jest tu casus muzeum w Oświęcimiu.
Do zacierania pamięci o Holocauście przystąpiono już w okresie
stalinowskim.
W czerwcu 1950 r. do Oświęcimia
udała się „komisja lustracyjna” z KC. W swoim raporcie stwierdziła m.in.:
„Opracowany plan Muzeum zawiera szereg błędnych, fałszywych politycznie,
niemarksistowskich i wypaczających prawdę historyczną założeń. Nacjonalizm
przebija we wszystkich prawie eksponatach, napisach i planszach
rysunkowych. Naród niemiecki przedstawia się jako odwiecznego wroga
słowiańszczyzny”. Nie minął jeszcze rok od powstania w radzieckiej strefie
okupacyjnej „niemieckiego państwa robotników i chłopów”, a oficjalnym
wrogiem nie byli już Niemcy, lecz „anglo-amerykańscy imperialiści”.
Dlatego główne błędy ekspozycji polegać miały na: „chęci zrobienia z Oświęcimia
muzeum 1000-letnich stosunków polsko-niemieckich”, „braku klasowego
podejścia w przedstawianiu zarówno polityki hitleryzmu, jak i stanowiska
narodu polskiego”, wreszcie na „izolowaniu od siebie męczeństwa więźniów
żydowskich, polskich, radzieckich i innych narodów”.
Rywalizacja w cierpieniu
Od tamtego czasu wątki żydowskie wystawy ograniczono do minimum,
oficjalnie zaś głoszono, że w Oświęcimiu zginęło najwięcej obywateli
polskich, co implicite znaczyło Polaków. W 1967 r. zostało to
zadekretowane uchwałą Sejmu – teren obozu uznany został za Pomnik
Męczeństwa i Walki Narodu Polskiego i Innych Narodów. W kwietniu 1968 r.
otwarto co prawda, ale udostępniano go tylko wycieczkom zagranicznym, a na
początku lat 70. zamknięto pawilon żydowski w Oświęcimiu. Również
w 1967 r. doszło do ataku na autorów Wielkiej Encyklopedii PWN.
Przypomnijmy: napaść została zainicjowana w kręgach Związku Bojowników o Wolność
i Demokrację, oburzonych treścią hasła Encyklopedii „Obozy koncentracyjne
hitlerowskie”. Redakcji zarzucono, że: 1) dokonała nieuzasadnionego
rozróżnienia na obozy koncentracyjne i zagłady, podając przy tym, że w tych
drugich zginęło 5,7 mln Żydów, czyli 99 proc. wszystkich zabitych; 2) nie
podała żadnych danych liczbowych dotyczących Polaków, którzy umarli w obozach,
co miało jakoby sugerować, że w obozach niemieckich uśmiercano wyłącznie
Żydów; 3) pisząc o obozach zagłady, wszystkie je ulokowała „na obecnych
ziemiach polskich”, rzekomo oskarżając przez to Polaków o współudział w Holocauście.
Innymi słowy, zbrodnia autorów hasła polegała na zakwestionowaniu
autostereotypu, w myśl którego Polacy w czasie II wojny światowej
ucierpieli najbardziej.
Obraz Polaka cierpiącego, poddanego niemieckiej
przemocy, wrósł tak głęboko w polską mentalność, że stał się niemal
archetypem, jednym z zasadniczych elementów narodowej tożsamości.
Lansowano go odgórnie w latach sześćdziesiątych w programach szkolnych i propagandzie
partyjnej, w symbolicznych przedstawieniach (pomnikach) i tak modnej
wówczas publicystyce poświęconej wojnie i okupacji. Miał być kluczowym
czynnikiem integracji społeczeństwa z władzą, prezentującą się jako
narodowa i niosąca wyzwolenie spod okupacji. Jednocześnie w rywalizacji w cierpieniu
nie dawano Żydom żadnych szans, wymazując pamięć o ich martyrologii. Było
w tym coś z licytacji. Jak zanotował w swym dzienniku pod koniec 1970 r.
wybitny historyk Witold Kula: „Licytacja (tak w Polsce, jak i w ZSRR) ma
również charakter – żal się Boże – antysemicki. W obliczu martyrologii
Żydów propaganda polska (a i rosyjska) stawia sobie za szczytne zadanie
dowodzenie, że i nas również wyrzynano – i to nie mniej niż Żydów. Dwie
społeczności licytują się, która z nich dała wyrżnąć większą część swych
współobywateli. Dawniej Żydom zazdrościło się pieniędzy, kwalifikacji,
stanowisk, związków międzynarodowych – dziś zazdrości się im pieców...
Dostojnego gościa zagranicznego zawozi się w Paryżu do Wersalu lub do
Fontainebleau. W Polsce do Oświęcimia. Spalono tam 4 miliony »polskich
obywateli«. Co za szczęście, że nie zdążono im przedtem zaproponować
emigracji za cenę zrzeczenia się obywatelstwa!”.
Jeśli dodać do tego wszystkiego zupełny brak polityki informacyjnej na
temat Holocaustu, łatwiej zinterpretować wzburzenie kombatantów wywołane
hasłem w Encyklopedii PWN. Sprawa trafiła do Mieczysława Moczara, ministra
spraw wewnętrznych, a zarazem przewodniczącego ZBOWiD. Bieg nadał jej
dyrektor gabinetu ministra, który, ponoć nieumyślnie, powyższe trzy
zarzuty sformułował na resortowym papierze, co sprawie automatycznie
nadało wyższą rangę niż na to w rzeczywistości zasługiwała. Wpierw ukazały
się pełne oburzenia artykuły w prasie. Potem przystąpiono do antysemickiej
czystki w redakcji PWN w marcu i kwietniu 1968 r.
Zagarnięte powstanie
Paradoksalnie zorganizowanym zapominaniem objęte zostały także obchody
rocznicy powstania w Getcie Warszawskim. Jeszcze w czasie wojny Natan
Rapaport, autor pomnika Bohaterów Getta w Warszawie, od radzieckich
biurokratów usłyszał po przedstawieniu pierwszego projektu, że jest zbyt
nacjonalistyczny – czytaj zbyt żydowski. Pomnik odsłonięto w 1948 r. i mniej
więcej od tego czasu Warszawskie Getto zaczęło być niewygodne. W kwietniu
1951 r. Artur Starewicz, pracownik aparatu KC, w „Notatce w sprawie 8-ej
rocznicy powstania w Getcie” opowiadał się przeciwko organizowaniu
rocznicowych akademii. „Przeciwko akademiom przemawia – pisał – wielka
inflacja tego rodzaju uroczystości, szczególnie w miesiącu kwietniu br.
Konieczność zachowania właściwych proporcji w powiązaniu z innymi
rocznicami”. Słowem, dawał do zrozumienia, że nie można przesadzać z tematyką
żydowską. Należy pamiętać, że w tym czasie w ZSRR trwała od dwóch lat
antysemicka kampania, zbyt manifestacyjne obchody rocznicy powstania były
nie na czasie.
W 1963 r. mijało dwadzieścia lat od powstania w Getcie
Warszawskim. Już sam fakt, że projekt uroczystości został przygotowany
przez aż cztery wydziały KC (Propagandy i Agitacji, Administracyjny,
Kultury i Zagraniczny) – co należy uznać za ewenement – wskazuje, że
władze potraktowały ich organizację z zadziwiającą troską. Jeszcze większe
zdziwienie budzi sam projekt, z którego nie wynika, jakiej narodowości
byli powstańcy. Słowo Żyd w nim nie występuje. Co było więc celem
projektowanych uroczystości? Aparat KC odpowiadał: „Biorąc pod uwagę, iż
to okrągła rocznica, stanowiąca poważną okazję dla przypomnienia światowej
opinii publicznej straszliwych zbrodni niemieckiego imperializmu i militaryzmu,
dla demaskowania sił dążących do wywołania nowej wojny – (należy) nadać
obchodom tej rocznicy bardziej uroczysty i szerszy zasięg. Ponieważ
powstanie w Getcie jest częścią składową walki wyzwoleńczej narodu
polskiego przeciwko okupacji hitlerowskiej, że przygotowane i przeprowadzone
zostało w ścisłym powiązaniu z polskim ruchem oporu, w szczególności zaś
z PPR i Gwardią Ludową, organizatorem obchodów winien być Związek
Bojowników o Wolność i Demokrację przy współudziale TSKŻ (Towarzystwa
Społeczno-Kulturalnego Żydów – przyp. red.).
Powstanie w Getcie Warszawskim zostało zagarnięte przez władze i wrzucone
do jednej urny z napisem „polski ruch oporu”. Po co czyniono takie
zafałszowania? Wydaje się, że przede wszystkim dlatego, iż usiłowano
usunąć ze społecznej świadomości stereotyp „władza równa się Żydzi”.
Partia tak bardzo chciała być postrzegana jako „nasza”, polska, że
rocznicowym uroczystościom starała się nadać możliwie polski charakter. Po
drugie, dzięki zafałszowaniu polski mesjanizm, którego istotnym elementem
było przekonanie o szczególnych cierpieniach polskiego narodu, nie ponosił
żadnego uszczerbku. Publiczne przyznanie, że powstanie w Getcie
Warszawskim było powstaniem żydowskim, byłoby zakwestionowaniem
moralno-kulturowej wyższości narodu polskiego, policzkiem dla dumy
narodowej Polaków. Ponadto burzyłoby narracyjną opowieść preparowaną przez
PZPR. Jej istota polegała na wymieszaniu mesjanistycznej tradycji
patriotycznej z tradycją ruchu komunistycznego, dzięki czemu ta druga
zyskiwała moralnie. Obchody XX rocznicy powstania w Getcie Warszawskim
stanowiły odbicie kompleksów rządzącego establishmentu na punkcie własnej
polskości oraz nieograniczone wręcz pretensje legitymizacyjne w tym
względzie.
Powyższa hipoteza tłumaczy, dlaczego w „Trybunie
Ludu” w grudniu 1970 r. nie opublikowano zdjęcia ukazującego symboliczny
gest przyklęknięcia kanclerza Niemiec Brandta przed Pomnikiem Bohaterów
Getta w Warszawie. W gazecie umieszczono natomiast zdjęcie przedstawiające
moment złożenia kwiatów pod Grobem Nieznanego Żołnierza.
Odpór, a nie opór
Trzydziesta rocznica powstania w Getcie niespecjalnie różniła się od tej
z 1963 r. Trudno się zresztą dziwić, skoro większość wyższych
funkcjonariuszy KC, aktywnych w Marcu 1968 r., odnalazło się w ekipie
Gierka. „Notatka dotycząca obchodów 30 rocznicy powstania w Getcie
Warszawskim” przedstawiona Biuru Politycznemu KC przewidywała relacje
prasy, radia i TV z przebiegu rocznicowych uroczystości. Media miały się
skoncentrować na przedstawieniu powstania w Getcie jako „faktu
historycznego mieszczącego się w historii Polski z podkreśleniem udziału
i pomocy polskiego ruchu oporu, w tym zwłaszcza polskiej lewicy”. Miały
też przedstawiać Polskę jako kraj otwarty, w którym istniała i istnieje
zgodność współżycia grup narodowościowych, oraz kraj, który poniósł
największe straty w czasie II wojny światowej. „W publikacjach należy
także odnotować milczącą postawę i obojętność międzynarodowej finansjery
żydowskiej wobec martyrologii ludności w Polsce”. Celem obchodów nie było
upamiętnienie oporu powstańców, przede wszystkim miały dać odpór kampanii
o „charakterze antypolskim”, którą miały „rozwinąć ośrodki syjonistyczne”
za granicą. W stan gotowości postawiono nie tylko media, ale również MSZ
i podległe mu placówki dyplomatyczne. Przewidywano również, iż Towarzystwo
Społeczno-Kulturalne Żydów wyda odpowiednie oświadczenie.
To zorganizowane zapominanie zakończyłoby się chyba zupełną amnezją, gdyby
nie Jimmy Carter. Podczas pierwszego spotkania z Andriejem Gromyką,
ministrem spraw zagranicznych ZSRR, miał „nieoczekiwanie” stanąć w obronie
„dysydenta Szarańskiego i domagał się emigracji Żydów z ZSRR”. „Tow.
Gromyko przedstawił Carterowi pryncypialne stanowisko w tych sprawach:
nikt nie ma prawa ingerować w wewnętrzne sprawy innego państwa. Zdaniem
Tow. Gromyko Carter zaprezentuje zapewne również w rozmowach z nami te
swoje nieoczekiwane zygzaki” – czytamy dalej w notatce polskiego MSZ. Choć
Carter nie podjął tematu podczas spotkania z Gierkiem, obawiając się
jednak tego na gwałt zmieniono ekspozycje w Oświęcimiu. W 1978 r. otwarty
został odnowiony pawilon żydowski. W Polsce na poważniejszą dyskusję o Holocauście
trzeba było jednak poczekać aż do 1987 r., kiedy ukazał się słynny artykuł
Jana Błońskiego w „Tygodniku Powszechnym” pt. „Biedni Polacy patrzą na
Getto”.
Autor jest adiunktem w IH UW i ISP PAN.
|