Według "GW", "haniebny proceder trwa od ponad dziesięciu lat". Tyka,
który jest dyrektorem łódzkiego pogotowia od połowy października 2001 roku,
powiedział, że proceder ten chciał ukrócić jesienią ubiegłego roku, tworząc przy
pogotowiu kostnicę, do której trafiałyby zwłoki. Rodzina miałaby czas zastanowić
się w jakiej firmie pogrzebowej załatwiać formalności.
Dyrektor przyznał, że zaniepokoił go również fakt dużego zużycia przez
pracowników pogotowia leku o nazwie pavulon - zwiotczającego mięśnie i
wstrzymującego oddychanie. Nieodpowiednio użyty stanowi truciznę.
"Na trop afery z pavulonem wpadł latem ubiegłego roku mój zastępca
(Janusz Morawski, wicedyrektor łódzkiego pogotowia od czerwca 2001 r. - PAP),
który zauważył niepokojąco duże zużycie tego leku" - dodał Tyka.
Według Tyki, od czasu kiedy dowiedział się o zjawisku handlowania
zwłokami jego skala zmniejszyła się.
Naumann powiedział, że jeszcze w środę przed południem spotka się w tej
sprawie z głównym inspektorem sanitarnym. "Dokonamy pilnej kontroli zużycia
leków zwiotczających we wszystkich stacjach pogotowia ratunkowego" - dodał.
Według informatorów dziennikarzy, takich leków używano w łodzkim pogotowiu do
mordowania pacjentów.
Zaznaczył, że leki zwiotczające nie podlegają takim rygorom jak leki
narkotyczne, które są trzymane w szafie pancernej i drobiazgowo rozliczane.
Jednak każdorazowe zużycie jakiegokolwiek leku powinno być odnotowane w
dokumentacji medycznej.
Naumann powiedział, że są to leki używane tylko w lecznictwie zamkniętym.
"Ten lek (pavulon) jest w karetce. Stosuje się go wtedy, kiedy przewozi się
chorego, który jest na oddechu zastępczym, czyli jest podłączony do respiratora.
Chodzi o to, by chory +nie kłócił+ się z respiratorem. Ten lek powinien być
stosowany tylko przez jedną grupę zawodową - anestezjologów" - powiedział
Naumann.
Wiceminister powiedział, że jeśli opisany przez "GW" proceder miał
miejsce, to "mogę tylko przeprosić rodziny zmarłych".
"Jestem przerażony po tym artykule. Zwłoki nie mogą być przedmiotem
handlu. Zwłokom należy się szacunek" - podkreślił.
Naumann dodał, że jeśli chodzi o domniemane zabijanie pacjentów, jest mu
trudno na ten temat cokolwiek powiedzieć, ponieważ sam jest lekarzem i nie
mieści mu się w głowie, że lekarz może coś takiego robić. "Lekarz jest związany
kodeksem etycznym. Jest dekalog, który obowiązuje przecież także niewierzących"
- dodał.
Naumann jest anestezjologiem, do 1989 roku jeździł w karetce pogotowia.
Podkreślił, że wtedy nie było prywatnych zakładów pogrzebowych i "współpracy"
zakładów z pogotowiem. - Nie spotkałem się z określeniem "skóra" - powiedział.
"Ja nie chcę ferować wyroków. To sprawa kryminalna. Od ferowania wyroków
są sądy" - zaznaczył.
"Postępowanie takie świadczy o braku poszanowania dla życia ludzkiego i
dla godności ludzkiej, która w takich procederach sprowadza się do kilogramów
ciała i niczego więcej, a zwłaszcza do zarobku, jaki na tym można zbić" - uważa
biskup Pieronek.
Jego zdaniem, handel zwłokami ludzkimi jest przykładem tego, jak daleko
pieniądz może skorodować człowieka i jak bardzo można związać się z materią,
odchodząc od tego, co jest wartościowe, co jest wielkie, wzniosłe i duchowe, co
człowieka odróżnia od zwierzęcia.
"Dlatego należy ludziom uświadamiać wartość człowieka, bo jeżeli w
obozach koncentracyjnych próbowano robić z człowieka mydło, to ten proceder
łódzki nie bardzo się od tego różni" - powiedział w konkluzji biskup Pieronek.
W ocenie biskupa, stoi przed nami wszystkimi wielkie wyzwanie: należy
ludziom uświadamiać, że "wartością człowieka nie jest ilość posiadanych przez
niego komórek, tylko, że jest to coś więcej, co go czyni człowiekiem, czyli cała
sfera duchowa".
"Jednym z niepokojących zjawisk w naszej obecnej kulturze jest działanie
pozbawione ocen moralnych, działanie podporządkowane tylko kryterium zarobku
finansowego, rywalizacji, osiągnięć" - powiedział w środę PAP abp Życiński.
Zdaniem arcybiskupa lubelskiego, działanie pozbawione ocen moralnych, to
droga "w ślepy zaułek".
Wstrząsające informacje, taka jak ta, która właśnie nadeszła z Łodzi,
uświadamiają nam, że jest to wejście w ślepy zaułek. Na poziomie naszych
codziennych zachowań muszą być obecne oceny moralne, musi jawić się pytanie o
głos sumienia, o solidarność z ludźmi, o zwyczajną ludzką uczciwość" - mówił
arcybiskup, nawiązując do ujawnionych w środę przez media informacji o handlu
ludzkimi zwłokami w łódzkim pogotowiu.
"Jeśli tych pytań braknie - coraz rzadziej będziemy się gorszyć
praktykami, w których sprytni ludzie wszystko potrafią wystawić na sprzedaż i
nie cierpią z tego powodu wyrzutów sumienia" - dodał abp Życiński.
"Od dawna wiedziałem, że jest taki proceder, powiem nawet, że sam miałem
propozycje od pracowników pogotowia, by z nimi współpracować. Nie zgodziłem się
na to, bo nawet jeśli bym chciał, to dla mojej firmy byłoby to nieopłacalne" -
powiedział PAP prezes zarządu łódzkiego przedsiębiorstwa pogrzebowego PUK "Klepsydra"
Tomasz Salski.
Według niego, proceder nie był opłacalny dla tych firm pogrzebowych,
które rozliczają się z fiskusem na podstawie książki przychodów i rozchodów. "Przekupywanie
pracowników pogotowia było opłacalne tylko dla firm, które nie prowadzą pełnej
księgowości. Takie zakłady płacą podatek od wystawionych faktur. Np. jeśli
pogrzeb kosztował 2 tys. zł, to wtedy w dokumentach księgowano, że trumna, od
której płaci się 3 procent podatku kosztowała 1800 zł, a usługa pogrzebowa, od
której odprowadza się 8 procent podatku - tylko 200 zł. W ten sposób wszystko
odbywało się legalnie" - wyjaśnił Salski.
Jego zdaniem, firmy pogrzebowe po opłaceniu pracowników pogotowia
zarabiały na pogrzebie od 200 do 300 zł. "Zarobek był niewielki, ale było dużo
pogrzebów. Było też oczywiście niebezpieczeństwo, że rodzina zmarłego się
rozmyśli i zdecyduje o korzystaniu z usług innego zakładu, ale, jak się okazuje,
wszystko to było opłacalne" - dodał.
Według Salskiego, firmy pogrzebowe płaciły pracownikom pogotowia od 1200
do 1600 zł. "Wiem, że połowa tych pieniędzy trafiała do dyspozytorów, natomiast
druga część była dzielona na czterech członków zespołu ratunkowego. Każdy z nich
otrzymywał ok. 200 zł od jednej zmarłej osoby. Według naszych obliczeń, zakłady
+kupowały+ od pogotowia około 200 zwłok miesięcznie. To pokazuje skalę tego
zjawiska i to, że obracano setkami tysięcy złotych" - powiedział.
Proszący o anonimowość właściciel mniejszego zakładu pogrzebowego w Łodzi
również potwierdził w rozmowie z PAP, że proceder handlu zwłokami miał miejsce.
"Słyszałem, że takie sytuacje zdarzają się w całej Polsce. W mojej firmie
pogrzeb kosztuje już od 500 zł, tak że nie byłoby mnie stać na płacenie łapówek
pogotowiu" - powiedział.
"Wykorzystując zrozumiałe ogromne społeczne zainteresowanie tematem,
apelujemy do wszystkich, którzy mają informacje o procederze - nie tylko w
Łodzi, ale również w innych regionach kraju - o kontakt z prokuraturą" -
powiedziała PAP Małgorzata Wilkosz-Śliwa z Prokuratury Krajowej.
Podkreśliła, że postępowanie prowadzone w łódzkiej Prokuraturze
Apelacyjnej jest bezpośrednio nadzorowane przez Prokuraturę Krajową. "Umieszczenie
śledztwa od razu w tak wysokiej strukturze - wydziale przestępczości
zorganizowanej Prokuratury Apelacyjnej - świadczy o bardzo dużej uwadze, którą
prokuratura przywiązuje do sprawy" - podkreśliła Wilkosz-Śliwa.