Mit zwany zdradą  

 
Rok 1938 kojarzy się dziś Czechom i Słowakom ze zdradą. Czy rzeczywiście zachodnie mocarstwa pozostawiły wówczas ich na pastwę Niemców, czy też Czechosłowacja sama była sobie winna?

 
TOMASZ KRYSTLIK Respekt
29.09.2003


 

Co tak naprawdę zaszło przed 65 laty? Układ monachijski i związane z nim wydarzenia po dziś dzień są dla czeskiego społeczeństwa przede wszystkim symbolem zdrady. I choć wciąż nie jest jasne, kto był głównym judaszem - Anglia z Francją, burżuazja, prezydent Edward Benesz, a może wszyscy razem - co do faktu samej zdrady nie ma najmniejszych wątpliwości. Przecież z filmów i podręczników dobrze wiemy, jak to było: granic republiki bronił łańcuch niemożliwych do sforsowania umocnień, Czesi dysponowali świetnie uzbrojoną armią i mieli walczyć do ostatka sił. Jednak właśnie tego nam przed 50 laty świat zabronił i "zadecydował o nas bez nas". Brzmi to ładnie, lecz jest to, niestety, mit.

Trzymać się jak kleszcze

Na konferencji rozbrojeniowej w Genewie w 1932 r. Niemcy wymusiły dla siebie zwolnienie z niektórych ograniczeń, jeśli chodzi o możliwość zbrojeń. Minister spraw zagranicznych Edward Benesz powiedział po powrocie naczelnemu dowództwu armii czechosłowackiej: Mamy cztery lata. Kryzys przyjdzie najpóźniej w roku 1937 i do tego czasu republika musi być w pełni przygotowana militarnie.

Nikt jednak nie zareagował na jego słowa. W październiku 1933 r. Niemcy, już pod rządami Hitlera, demonstracyjnie opuszczają konferencję rozbrojeniową i oficjalnie formułują swe roszczenia do terytoriów na wschodzie; dwa lata później Hitler wprowadza dwuletnią obowiązkową służbę wojskową, a w marcu 1936 r. wprowadza wojska do Nadrenii. Dopiero w miesiąc później Czechosłowacja budzi się z letargu: parlament przyjmuje ustawę o obronie państwa, a w lecie rozpoczyna się budowa umocnień granicznych. Francja w tym czasie budowała je już dziesiąty rok. "Straconego czasu nie dało się już nijak nadrobić" - napisał po 30 latach w swych wspomnieniach naczelny dowódca czechosłowackich sił zbrojnych, generał Ludwik Krejczi. "Większość narodu była ukołysana naiwną bajką o wiecznym pokoju, troska o państwo nie była należyta. Zbadanie, na ile winę za niedokończoną obronę państwa ponosi sam naród, jest rzeczą historyków. Bez pieniędzy nie da się zbudować nic, a odpowiednimi funduszami mogło wzmocnić obronność jedynie pochodzące z wyboru Zgromadzenie Narodowe, reprezentujące wolę ludu".

W czeskim społeczeństwie panowało przekonanie, że niezależne państwo to piękna rzecz, ale nie powinno zbyt drogo kosztować. Na wypadek zagrożenia ze strony Niemiec mamy wszak umowy sojusznicze - po co więc płacić, jeśli w razie czego nadstawią za nas karku sprzymierzeńcy. Same tylko spory wokół wprowadzenia obowiązkowej służby wojskowej ciągnęły się aż do 1937 roku. Udało się je zakończyć dopiero wówczas, gdy szef sztabu generalnego armii czechosłowackiej zagroził dymisją. Ówczesną strategię obrazują słowa premiera Milana Hodży, wypowiedziane wiosną 1938 r.: Nasza polityka dziś może być tylko jedna. Trzymać się jak kleszcze Anglii i Francji i nie puszczać ich, nawet jeśli będą się chciały wyślizgnąć. Taki był cel zastawianych sideł i snutych intryg, które miały spętać sojuszników - zmusić ich do zaangażowania w czeskie interesy.

Miękkie umocnienia

Koncepcja prac nad umocnieniami z roku 1937 zgadza się z główną tezą wariantu obrony Czechosłowacji, który przewidywał wycofanie się wojsk na Morawy, a potem na Słowację. Na granicy z Bawarią i Saksonią stawiano jedynie lekkie umocnienia w celu zatrzymania napastnika na czas niezbędny do przeprowadzenia mobilizacji i ewakuacji z Czech, podczas gdy na Śląsku, w trudno dostępnym terenie, budowano umocnienia najcięższego typu, by nieprzyjaciel nie mógł zaatakować wycofujących się wojsk z flanki. System umocnień na północnej granicy był - wskutek zapóźnień - daleki od ukończenia i jego przełamanie byłoby wielce prawdopodobne. Najcięższe umocnienia w Górach Orlickich miały otrzymać działa dopiero w 1939 roku.

W kwestii tak wychwalanej przez wszystkich "niezawodności" czechosłowackich umocnień warto dodać jeszcze jedną uwagę: najbardziej nawet doskonały system obronny traci sens, gdy można go choćby w jednym miejscu obejść. A dokładnie to stało się z czeską linią bunkrów po zajęciu przez Hitlera Austrii. Z tą ewentualnością czescy stratedzy wojenni w ogóle się nie liczyli (mimo że wśród tutejszych dyplomatów taki scenariusz wydarzeń budził obawy już od lat 20.), toteż na naszej południowej, łatwej do sforsowania granicy, umocnień nie budowano w ogóle. Obrona tak długiej linii przed niemieckim atakiem przekraczała po Anschlussie możliwości armii czechosłowackiej; po prostu nie starczało żołnierzy do obsadzenia granicy. Skrócić jej się nie dało, a umocnień nie sposób przenosić z miejsca na miejsce. Mimo to w różnych rejonach bezsensownie kontynuowano budowę bunkrów.

Czeskie czołgi ze swastyką

Oprócz zapóźnień w budowie fortyfikacji Czechosłowacja zaniedbała także przygotowanie środków transportu, niezbędnych do osiągnięcia głównego celu strategicznego - szybkiego i uporządkowanego wycofania wojsk na Słowację.

Linia kolejowa w okolicach Bohumina, będąca głównym połączeniem ze Słowacją, była w zasięgu ataku Wehrmachtu od strony Śląska i biegła w bezpośrednim sąsiedztwie granicy z wrogo nastawioną Polską. Budowy dobrze chronionej, bezpośredniej i szybkiej linii biegnącej środkiem republiki (przez Wyżynę Czesko-Morawską), która miałaby decydujące znaczenie dla powodzenia akcji ewakuacyjnej na wschód, w ogóle nie rozważano.

Generał Karel Husarek pod koniec września 1938 r. tak oto skomentował propozycję dostarczenia przez ZSSR nowoczesnych samolotów, złożoną przez radzieckiego ambasadora Aleksandrowskiego: Nie mamy dla nich lotnisk ani dość paliwa. Płynie z tego jeden wniosek: skoro nie było zapasów, nie liczono się z wojną.

Gdy chodzi o sprzęt wojskowy, Niemcy posiadali 3200 średnich i lekkich czołgów, natomiast Czechosłowacja w istocie wojsk pancernych nie miała. Jej 418 tankietek i lekkich czołgów miało pełnić jedynie zadania rozpoznawcze. Około 4 tys. samolotów Luftwaffe miało się zmierzyć z 1300 maszyn czechosłowackich, z których zaledwie kilkadziesiąt, kupionych naprędce w ZSRR, dorównywało niemieckim. Niemcy dysponowali 5 tys. ton bomb lotniczych, Czesi zaledwie 200 tonami.

Jak to więc możliwe, że później, w okresie rozstrzygających zwycięstw Niemiec na zachodzie Europy, dziesięć procent czołgów w niemieckich dywizjach pancernych było produkcji czeskiej? Wytłumaczenie jest proste: maszyny te jeszcze we wrześniu 1938 r. istniały jako prototypy, bądź jedynie jako projekty - na deskach kreślarskich. Zważywszy jednak, że rząd czechosłowacki nie anulował po Monachium swoich zamówień w fabrykach, okazały się one gotowe akurat wtedy, kiedy Hitler ich potrzebował i mógł użyć w ataku na Polskę. Podobnie było z ciężką artylerią, którą armia czechosłowacka zdążyła mu sprzedać w ramach "nadwyżek wojskowych" jeszcze przed 15 marca 1938 roku.

W okresie mobilizacji dowódca naczelny armii czechosłowackiej wybrał, z kilku przygotowanych, wariant maksymalnej koncentracji wojsk na zachodniej granicy. Odpowiadało to strategii ograniczonego starcia granicznego, a nie koncepcji prowadzenia wojny przewidującej wycofanie większej części armii na wschód kraju. Potwierdza to hipotezę, że mobilizacja była tylko manewrem wojskowym, obliczonym na odstraszenie przeciwnika.

W publikacjach historycznych i w podręcznikach czytamy, że 21 września 1934 r., o godzinie drugiej w nocy, ambasadorzy Francji i Anglii przedłożyli prezydentowi Beneszowi ultimatum swoich rządów, zawierające żądanie odstąpienia przez nas terenów, na których więcej niż połowa ludności mówiła językiem niemieckim i że tegoż dnia rano rząd Hodży je przyjął. Wzbudziło to opór społeczeństwa i 22 września wybuchł strajk generalny, który doprowadził do dymisji rządu. Zgodnie z wolą ludu nowym premierem został generał Syrovy, jako uosobienie "woli walki narodu". Już 23 września jego rząd ogłosił powszechną mobilizację.

Parlament bez władzy

Z grubsza wszystko się zgadza, jednak zafałszowaniu uległy związki przyczynowe. Z protokołu posiedzenia gabinetu Hodży z 21 września o godzinie 9 rano, na którym gorączkowo dyskutowano nad brytyjsko-francuskim ultimatum, wynika, że rząd już szykował się do dymisji, a zatem nie ustąpił pod naciskiem "wzburzonego ludu". Rządzący byli świadomi faktu, że przyjęcie brytyjsko-francuskich postulatów bez akceptacji obu izb parlamentu stanowi krok niekonstytucyjny, po którym trzeba się podać do dymisji.

Z inicjatywy samego prezydenta Benesza zdecydowano o tzw. kontynuacji władzy, czyli ciągłości rządu odchodzącego i nowego, z Syrovym na czele. Oznaczało to, że wszyscy ustępujący ministrowie uczestniczyli w posiedzeniu nowego gabinetu, którego członków notabene sami zaproponowali. Rzekomo nie było możliwości zwołania parlamentu.

Syrovy nie został zatem premierem jako "ulubieniec ludu", lecz z woli czechosłowackich polityków, za nic mających sobie zasady demokratyczne. Zamiast parlamentu decyzje zaczęła podejmować tzw. Dwudziestka delegatów partii koalicyjnych, bez żadnych konstytucyjnych uprawnień. Tego że istniały wciąż organy obu izb parlamentu, nikt z polityków nie przyjął do wiadomości. Nikt też nie zadał sobie trudu choćby konsultowania z nimi, jako czynnikami konstytucyjnymi, decyzji rządu. Żadnemu z polityków - wyjąwszy jednego - nie przeszkadzało, że przyjęcie ultimatum wyłącznie przez rząd i prezydenta jest sprzeczne z konstytucją. Jedynie minister Petr Zenkl zakwestionował konstytucyjne uprawnienia rządu do kapitulacji i kategorycznie żądał zwołania parlamentu. Gdy przegrał, opuścił posiedzenie rządu i podał się do dymisji.

Nowy rząd generała Syrovego nie odwołał kapitulacji (czyli zgody na niemieckie żądania) poprzedniego gabinetu, mimo że swoją dymisją ustępujący ministrowie dali mu taką szansę. Nie zwołał też parlamentu i zajął się rozważaniami, w jakich to obwodach ma być obliczany procent ludności niemieckojęzycznej, kiedy tereny o jej przewadze będą odstępowane Niemcom i w jakiej kolejności. Wszystko to rozegrało się jeszcze przed konferencją monachijską.

Przegrana sprawa

22 września brytyjski premier Neville Chamberlain udał się do Hitlera, do Bad Godesberg, przekonany, że dzięki zgodzie Czechosłowacji kryzys został zażegnany i teraz rozmowy będą się toczyć jedynie o szczegółach oddawania czechosłowackich terytoriów. Hitler jednak z miejsca poraził Chamberlaina oświadczeniem, że nie może już przyjąć żadnego planu, dlatego że sytuacja w Sudetach stała się nie do zniesienia i konieczne jest uznanie także polskich i węgierskich roszczeń terytorialnych.

W memorandum godesberskim zawarto postulat oddania terenów w najkrótszych możliwych terminach oraz wysunięto dalsze żądania pod adresem strony czechosłowackiej. W tej sytuacji rząd praski odmówił realizacji ultimatum z 21 września i 23 września ogłosił mobilizację. Hitlerowi zaświtała nadzieja na dokonanie ataku zbrojnego. Przeszkodziły temu jednak intensywne zabiegi dyplomatyczne Francji i Wielkiej Brytanii, do których włączył się także włoski dyktator Mussolini oraz amerykański prezydent Franklin Delano Roosevelt, który ogłosił, że w przypadku ataku na Czechosłowację USA będą wspierały Wielką Brytanię i Francję. Z inicjatywy Roosevelta Mussolini zaproponował dalsze negocjacje na temat spornych kwestii i stąd właśnie narodził się pomysł zwołania konferencji monachijskiej czterech mocarstw. Hitler przystępował do niej niechętnie, gdyż sukces konferencji oznaczałby dla niego wyrzeczenie się szybkiego zwycięstwa militarnego nad całą Czechosłowacją i zredukowania zdobyczy jedynie do pogranicza. Zachodnim sojusznikom zależało przecież właśnie na tym, by odwieść Hitlera od inwazji na Czechosłowację. O odstąpieniu pogranicznych ziem Niemcom już w ogóle nie dyskutowano, bowiem, z wyjątkiem ustalenia dokładnych terminów oddawania ziem i dokładnego wytyczenia nowej granicy, było ono już wówczas sprawą rozstrzygniętą.

Milczenie jest złotem

Tekst preambuły układu monachijskiego świadczy jednoznacznie o tym, jaka była kolejność wydarzeń: "Niemcy, Zjednoczone Królestwo, Francja i Włochy, mając świadomość podstawowego porozumienia, które osiągnięto w kwestii odstąpienia terenów, na których mieszkają Niemcy sudeccy…". Czescy historycy boją się jak diabeł święconej wody zajmowania się tą preambułą; musieliby bowiem wyjaśnić, że konferencja monachijska nadała tylko ramy organizacyjne kapitulacji, na którą rząd czechosłowacki już się zgodził. Nie podjęto żadnych decyzji "o nas bez nas", zażegnano jedynie bezpośrednie zagrożenie militarne dla Czechosłowacji. Ziemie przygraniczne były tak czy owak stracone w wyniku zgody rządu w Pradze.

Dzięki wydarzeniom monachijskim zyskaliśmy wiele. Zaczęliśmy uchodzić za głównego przeciwnika Hitlera. Pokazaliśmy światu, że "chcieliśmy walczyć", ale "się powstrzymaliśmy". Tenże mit stał się już w latach II wojny światowej racją bytu państwa czechosłowackiego, dając nam moralne prawo do przywrócenia granic przedmonachijskich i wygnania Niemców sudeckich. Mit znalazł podatny grunt i żyje nadal. Zdecydowana większość Czechów do dziś identyfikuje się z poglądem: "chcieliśmy walczyć, ale Oni nam nie pozwolili". Ten slogan dostarcza nam wszak świetnego usprawiedliwienia dla całkowitego wyrzeczenia się czechosłowackiej państwowości. O prawdzie się milczy.

Onet.pl Tygodnik Forum