Skąd się wzięła Polska
czyli o Słowianach, koczownikach i prawach historii,
oraz dlaczego powinien u nas stanąć

Pomnik Czyngis-Chana

Zagadkowy Lud Słowianie -||- Cywilizacja Wielkiego Stepu -||- Etnogeneza czyli Wyrojenie Ludu -||- Polski Archaik, Paleozoik, Kenozoik -||- Naród Wstecz Obrócony -||- Palec Boży nad Bostonem

 

Zagadkowy Lud Słowianie

Skąd się wzięła Polska? Większość Rodaków, (również ci, którzy pamiętają ze szkoły historię), z pewnością uzna to pytanie za dziwne. Jak to? Przecież byliśmy tu zawsze... Jakoś słabo się u nas upowszechniła świadomość faktu, że nasi przodkowie przybyli na nadwiślańskie ziemie jakieś (bez mała) tysiąc pięćset lat temu, i podbili resztki miejscowej ludności, które przetrwały zamęt Wielkiej Wędrówki Ludów, wywołanej najazdem Hunów. Ale taka jest reguła: większość ludów zamieszkuje swoje obecne ojczyzny dzięki podbojom, których dokonali ich przodkowie. Dotyczy to tak samo dzisiejszych Włochów (którzy są echem rzymskich podbojów w Italii) jak i Amerykanów, którzy gwałtem przecież zajęli północnoamerykański kontynent. Jedne narody zachowały pamięć swojego Zajęcia Ojczyzny (na przykład Węgrzy), inne (przykładem my i Słowianie w ogóle) zdążyły o tym zapomnieć. Na marginesie zauważę, że są też narody, które właśnie w naszych czasach przeżywają swój heroiczny etap historii - na przykład Tutsi...

W starożytności Słowianie nie byli w ogóle znani! - To znaczy, rzymsko-grecki świat o nich nie słyszał, przeciwnie niż o Germanach, z którymi walczył i o których zebrał nader dokładne wiadomości. Słowianie na historycznej scenie pojawiają się dopiero po 500 roku i są postrzegani jako lud "nowy" i wcześniej nie znany. Lubomir Czupkiewicz, autor cienkiej, ale bardzo treściwej książeczki o genezie Słowian, przypuszcza, iż przywędrowali oni spod Uralu, znad Kamy (z obecnej Baszkirii), zajmując najpierw ziemie nad Dnieprem, potem Wołyń, i stąd rozeszli się po całej środkowo-wschodniej Europie. Tak więc nasi przodkowie przeszliby podobną drogę, jak 400 lat po nich Madziarowie, z tą różnicą, że przodkowie Węgrów, jako koczownicy-stepowcy szli przez Dzikie Pola, a Prasłowianie, mieszkańcy wilgotnych lasów, zapewne przenosili się wodą, wzdłuż Wołgi, Oki, Dniepru i Prypeci.

Wiele faktów, głównie archeologicznych, świadczy o tym, że Słowianie nie są tubylcami na ziemiach dzisiejszej Polski. O tym samym świadczą nazwy naszych rzek. Żadna znaczniejsza rzeka w Polsce nie nosi nazwy, która by się dała objaśnić po słowiańsku! Przyzwyczailiśmy się do nazw Wisły, Odry, Narwi, Bugu, Bzury, Warty, Dunajca, Sanu... i mało kto widzi, że te słowa ani po polsku, ani w dawniejszych wariantach słowiańszczyzny, nie znaczą nic! Są swojskie, ale równie nie znaczące, co Mississippi albo Limpopo. A do tego nazwy Wisła i Odra (Vistula, Viadrus) były znane rzymskiej starożytności, czyli używane były jeszcze przez ówczesną ludność naszych ziem, głównie Germanów.

Przeciwnie, nazwy miast w ogromnej większości (jeśli nie wszystkie) dają się wyprowadzić od słowiańskich rdzeni, a większość z nich znaczyła pierwotnie: "gród takiego-to-a-takiego" - Kraków, gród Kraka, Wrocław, gród Wrócisława, Radom, gród Radoma, Wolbórz, gród Wolibora. Można stąd wnioskować, że napływający na nasze ziemie Słowianie uczyli się nazw rzek od podbitej ludności, ale miasta zakładali sami i nazywali je po swojemu, od imion wodzów, którzy twierdzami zarządzali.

Słowianie, przybysze z terenów oddalonych od starych centrów starożytnej cywilizacji, a więc przez to zapóźnieni w rozwoju, mogli odnieść swój sukces, jakim było zajęcie połowy Europy, tylko dlatego, że środek kontynentu był ogarnięty w owym czasie przez chaos i kryzys. Przyczyną tego kryzysu, którego przejawem była Wielka Wędrówka Ludów oraz wyludnienie ziem nad Wisłą, Dunajem, Odrą i Łabą, byli Hunowie, którzy przybyli do Europy aż spod Chińskiego Muru. W ten sposób natrafiamy na wątek, który długo się odtąd będzie przewijał w historii, mianowicie wzajemne stosunki i oddziaływania Słowian (i innych rolników) - i stepowych koczowników.

 

Cywilizacja Wielkiego Stepu

Aż zdumiewa, jak cicho i bez śladu potrafią znikać z mapy świata cywilizacyjne formacje, które przez stulecia trzęsły dosłownie całym światem. Dzisiejsi nędzni i żyjący na marginesie swoich społeczeństw Beduini oraz mongolscy i kazachscy pasterze, to wszystko, co pozostało z potężnych koczowniczych, stepowych kultur, które jeszcze trzysta lat temu z okładem zdolne były do budowania imperiów. Tyle właśnie lat temu groźni byli nadal w Europie Tatarzy, zaś ich pobratymcy z przeciwległego krańca Wielkiego Stepu, Mandżurowie, podbijali właśnie przeogromne i przebogate Chiny. (Wyglądało to tak, jakby dziś Czeczeni zbrojnie utworzyli swoje państwo na miejscu Rosji!)

Na Wielki Step, na obszar trawiastych równin rozciągających się miedzy 40-tym i 55-tym stopniem szerokości geograficznej północnej, oraz od Karpat i Dunaju po Rzekę Żółtą i Amur, możemy patrzeć jak na wielki generator etnicznych prądów. Tu właśnie istniał, przez tysiąclecia, gorący ludzki kocioł, z którego niemal co stulecie wyrajały się masy gotowych na wszystko wojowników, którzy łączyli się w nowe narody, łamali opór sąsiadów i kolonizowali Azję i Europę. Stąd wyszli Ariowie, którzy zasiedlili Iran i Indie, Hetyci, zdobywcy Azji Mniejszej, przodkowie Greków, Italików, Celtów, Germanów. Po Indoeuropejczykach, kolejną falą były plemiona mówiące językami tureckimi i mongolskimi. W tym samym obszarze Wielkiego Stepu mają swoje korzenie Turcy, Tatarzy, Bułgarzy, Jakuci, Mandżurowie, nie licząc tych ludów, które na tej ziemi do dziś pozostały. Wir stepowych wędrówek wciągnął również syberyjskich myśliwych, przodków późniejszych Madziarów, a dzisiejszych Węgrów.

Centra cywilizacji leżały dalej na południe: w Mezopotamii, Egipcie, Iranie, Indiach, Chinach i na Morzem Śródziemnym. Tam powstawały techniczne, organizacyjne i religijne wynalazki, tam wynajdywano pismo, uprawę roli, obróbkę metali. Tam prorocy objawiali Słowo Boże. Na tle tych kultur stepowy koczownik pozostawał prymitywem. Pisma się nie uczył i nie ufał księgom, kowali sprowadzał z południa. W życiu duchowym długo wystarczał mu szamanizm. Jedynym, co step miał do zaoferowania światu, była ludzka energia - ta energia, która rodzi się z wolności. Sąsiedzi stepowców doświadczali przewagi tej energii co parę pokoleń, gdy od Dzikich Pól nadciągali amatorzy dorobku ich życia.

Rolnika trudno było przekwalifikować w wojownika. W rolniczych społeczeństwach obroną i wojaczką zajmowali się specjaliści, i było ich względnie niewielu. Oni także, jako klasa społeczna, sprawowali tu władzę. W społeczeństwach stepowych producent-hodowca był jednocześnie wojownikiem. Sztuka wypasu bydła i owiec była zawsze nieodłączna od sztuki złodziejstwa oraz obrony stad przed sąsiadem konio- i bydłokradem. Konni pasterze nie musieli być specjalnie szkoleni, organizowani, odżywiani. Wojenny potencjał Stepu był stale pod bronią! Potrzeba było tylko dostatecznie zdolnej jednostki, która by potrafiła te masy, mówiące różnymi językami, ale żyjące na jedną modłę, skrzyknąć i poprowadzić w określonym kierunku.

Przewagę rolników i miejskiej cywilizacji, którą ci żywili, nad Stepem, zgotowała dopiero nowożytna rewolucja naukowo-techniczna. Koczownik, przemieszczający się konno i uzbrojony w łuk rewersyjny, długo miał przewagę nad państwowym żołnierzem. Nawet prymitywna broń palna nie pozbawiła go jego atutów. Stopniowo jednak słabł, aby przegrać dopiero z armatami, koleją i telegrafem.

My sami jesteśmy potomkami jednej z fal osadniczych, jakie wyłoniły się z Wielkiego Stepu. Było to jednak dawno, z pewnością dawniej niż trzy tysiąclecia wstecz. Słowianie, kiedy pod koniec Wędrówki Ludów u schyłku Starożytności przybyli na nasze ziemie, nie byli już koczowniczymi pasterzami, lecz rolnikami, którzy ponadto swój byt wiązali z wodą, i osiedlali się nad rzekami i jeziorami. Gdyby tradycje Stepu były wśród nich żywe, zasiedliliby w pierwszej kolejności równiny nad Morzem Czarnym i Panonię, tymczasem właśnie te stepowe ziemie ominęli lub (znad Dunaju) dali się łatwo wyprzeć Madziarom, co świadczy tylko o tym, że na stepach czuli się nieswojo i do tego środowiska nie byli dobrze przystosowani. Step czyli strefę czarnoziemu Rosjanie i Ukraińcy zaczęli uprawiać dopiero w dziewiętnastym wieku, już w innej epoce technologicznej. Niechęć europejskich rolników do stepów przeniosła się zresztą za Ocean: uprawa ziemi na amerykańskich preriach liczy zaledwie sto lat, a wcześniej ta strefa była pospiesznie mijana przez osadników zmierzających nad Ocean Spokojny.

W piątym wieku najazd typowych Stepowców - Hunów - wytworzył cywilizacyjną pustkę w środku Europy, w którą następnie wniknęli Słowianie. Dlaczego oni? Dlaczego ówczesna fala ruchu ogarnęła tylko ich, a pokrewni i po sąsiedzku stojący Bałtowie pozostali nie poruszeni? Dlaczego Germanów nie interesowały ziemie, które pokolenie wcześniej opuścili? Tego zapewne nigdy się nie dowiemy... Nie znamy przyczyn, które pobudziły do ruchu właśnie Słowian - lecz całe to zjawisko, proces nagłego poruszenia pewnego ludu, daje się ująć we wzory i porównać z innymi podobnymi procesami w historii.

 

Etnogeneza czyli Wyrojenie Ludu

Przez kilka tygodni krążyłem w księgarniach wokół książki Lwa Gumilowa "Od Rusi do Rosji" Z jednej strony cenię jej Autora; jego wcześniejsze książki, o Mongołach i Turkach, przeczytałem kilkakrotnie od deski do deski, ale ten temat wydawał mi się aż nadto dobrze znany: o historii Rosji parę grubych ksiąg stało już na moich półkach... Tymczasem okazało się, że książka rosyjskiego historyka, z pozoru poświęcona dawnej Rusi, naprawdę opowiada o czymś więcej.... Ta książka zawiera oryginalną wizję dziejów! Uderzyło mnie, że ten niedawno zmarły rosyjski profesor prezentuje coś, co jest wielkim darem u autorów ośmielających się pisać o historii ludzkości, mianowicie zdolność panoramicznego widzenia i talent do wielkiej syntezy.

Książka Gumilowa mówi o "etnogenezie" Rosji. Sztywny i muzealny jakby termin "etnogeneza" oznacza, w jego kodzie, właśnie to zjawisko, o którym powyżej wspomniałem: poruszenie się narodu do historycznego zrywu. Zazwyczaj losem ludów, "etnosów", jak je nazywa Gumilow, jest homeostaza. Czyli stan stabilnego (przy danym poziomie sił wytwórczych) przystosowania do potencjału środowiska geograficznego. Co jakiś jednak czas przez ludzi żyjących "z dziada pradziada", "jak Bóg przykazał" (lub: duchy przodków) - przebiega prąd. Pojawia się wśród nich nadmiar energicznych jednostek, które nie mieszczą się w zastanym świecie, którym za ciasno jest w rodzimych opłotkach. Ci kłócą się miedzy sobą, skrzykują podobnych sobie ryzykantów, toczą wojny, wyprawiają się na sąsiadów, często szukają szczęścia w odległych krajach. Pozostawiają po sobie potomstwo, które dziedziczy ich geny (być może korzystnie zmutowane!) i pragnie dorównać i przewyższyć swoich sławnych i zbuntowanych ojców. Takich ludzi Gumilow nazywa "pasjonariuszami" ,a ów prąd, który ich stawia na nogi: "impulsem pasjonarnym".

Według Gumilowa historia jego kraju notuje dwa takie wielkie impulsy pasjonarne, bodźce etnogenezy: pierwszy z tych impulsów stworzył Słowian, a właściwie kazał zagubionemu w bagnach prymitywnemu plemieniu ruszyć na podbój Europy (nie zapominajmy, że dawni Słowianie osiedlali się pod dzisiejszym Hamburgiem, w Bawarii, na Peloponezie, a nieliczni dotarli jakoby nawet do Syrii...).

Drugi impuls postawił na nogi (a raczej posadził na końskich siodłach...) mieszkańców północno-wschodniej rubieży Rusi, zasiedlających okolice Riazania, Tweru, a przede wszystkim Moskwy. Tam, w wiekach trzynastym i czternastym, pod twardym, mongolskim protektoratem, rodziła się nowożytna Rosja, naród (w terminologii Gumilowa: etnos) należący wcale nie do Zachodniej Europy, lecz do szerokiej strefy, która zaczyna się od Karpat i ciągnie na wschód aż po Pacyfik, od południa odgrodzona łańcuchem kosmicznych gór centralnej Azji. Gumilow czuje się patriotą tej strefy, którą wcześniej już dwukrotnie jednoczyły różne ludy, najpierw Staro-Turcy, a później Mongołowie, poddani Czyngis-Chana. Ich współczesnym spadkobiercą w dziele jednoczenia przestrzeni miedzy Europą a Chinami jest - według Gumilowa - Rosja.

Spomiędzy wierszy książki "Od Rusi do Rosji" dają się wyczytać osobiste (a może też kulturowe) sympatie i antypatie jej Autora. Gumilowowi Zachód wydaje się obcym żywiołem, który zagraża oryginalnemu rozwojowi Rosji i całej tej euro-azjatyckiej strefy, której osią jest Wielki Step. Zachodnich Europejczyków postrzega on jako zwarty etnos, który swoją heroiczną, "pasjonarną" epokę przeżył pięć stuleci wcześniej niż Moskwa, a zatem jest starszy i dalej posunięty w rozwoju. W rozwoju, który nieuchronnie - według rosyjskiego historyka - prowadzi do zaniku twórczych, pasjonarnych sił i do pogrążenia się na powrót w biernej, jałowej egzystencji homeostazy. (Gdy się bez uprzedzeń przyjrzeć dziejom Zachodu w ostatnim stuleciu, nie sposób nie przyznać mu racji!). Kopiowanie europejskich wzorców przez Rosję przypomina mu zabiegi dziewczynki, która maluje usta i patrząc w lustro wydaje się sobie dorosłą kobietą. Oczywiście Gumilow nie ma wątpliwości, że Polska jest częścią zachodnioeuropejskiego etnosu, i miedzy nami a Rosją przebiega od wieków cywilizacyjna granica.

Warto wnikliwie przestudiować książkę Gumilowa, ponieważ mogą z niej wypływać praktyczne i polityczne wnioski. Dziś Rosja wraz ze swymi satelitami przeżywa okres "smuty", czyli (po rosyjsku): zamętu, chaosu. Najsłynniejsza rosyjska "smuta" miała miejsce z początkiem siedemnastego wieku, kiedy wygasła stara dynastia Rurykowiczów (jej ostatnim wybitnym - na swój sposób - przedstawicielem był Iwan Groźny), a władzę w Rosji usiłowali przechwycić Samozwańcy, wspierani przez polską interwencję. Rosjanie do dziś nie potrafią nam wybaczyć polskich wojsk okupujących Kreml w świętej Moskwie! Współczesna "smuta", upokorzenie mocarstwowych ambicji Rosji, to czas przejściowy. Po załamaniu się marksizmu-leninizmu i proletariackiego internacjonalizmu, czyli tej wiary, która dotąd usprawiedliwiała potęgę imperium nad Wołgą i Amurem, Rosjanie będą gwałtownie poszukiwać nowych ideologii. Książka Gumilowa pozwala wejrzeć w stan ducha najwybitniejszych przedstawicieli tego narodu. Nauka o pasjonarnych impulsach nie jest akademicką teorią: gdy się czyta tę książkę, emanuje z jej kart ładunek duchowej siły, która, włożona w usta zdolnego przywódcy, jest wstanie poderwać "etnos" do państwowotwórczych czynów...

Gumilow do swojej wizji historii doszedł w czasie, kiedy był więźniem łagrów. Jego również nie ominęła stalinowska pajdeja. Rosyjska cywilizacja tak jest zaprojektowana, że stale zmusza własnych ludzi do wyrzeczeń, poświęceń, cierpień i męczeństwa. Rosjanie płacą daninę krwi i głodu nie tyle obcym najeźdźcom, co własnym tyranom i własnym, "natchnionym" społecznym eksperymentatorom. My, obcy temu światu, widzimy, że ów haracz jest absurdalny, i cierpienia zesłańców i gierojów domowych wojen nie służyły żadnej wyższej sprawie. (Bo jakież to ponadczasowe wartości dała światu Rosja? Czy okupi swoje okrucieństwa powieściami Dostojewskiego?) My możemy na nich patrzeć z dystansu... (Też nie zawsze. Zarówno mój ojciec, jak i dziad zwiedzili kopalnie Uralu jako niewolnicy komunizmu...) Ale Rosjanie muszą wierzyć w wyższy sens swoich cierpień i ofiar. Chyba nie popełniam błędu, gdy sądzę, że Rosja czeka na przyjęcie nowych, historiozoficznych wizji. Że właśnie tam potrzeba intelektualnego i mentalnego oswojenia żywiołu historii musi być najbardziej paląca...

 

Polski Archaik, Paleozoik, Kenozoik

Ale oddaliliśmy się od tematu "Czyngis-Chan a sprawa polska". Jak zauważył Gumilow, tajemniczy w swojej istocie impuls pasjonarny nie jest udziałem tylko pojedynczych narodów (etnosów). Zwykle obejmuje pewien rozleglejszy pas ekumeny. W trzynastym stuleciu Autor "Od Rusi do Rosji" dostrzega jeszcze, podobne jak na Rusi Za Lasami, narodotwórcze prądy u jej sąsiadów: w tym samym czasie bowiem aktywizuje się Litwa pod wodzą księcia Mendoga; później, pod jej wpływem, zaczną się procesy, które nakażą osobną drogą iść Białorusi i Ukrainie. Dalej na południe z masy tureckich stepowych ludów uformują się Krymscy Tatarzy, a jeszcze dalej, niezależnie od nich - choć też w tym samym stuleciu - powstanie prężny, młody etnos Turków Osmańskich, którzy już wkrótce zjednoczą krąg cywilizacji Bliskiego Wschodu i zagrożą Europie.

W tym momencie warto wrócić do naszej, polskiej historii. Wystarczy szkolna wiedza, aby zauważyć, że historia Polski ma wiele wspólnego z geologicznymi dziejami skorupy ziemskiej. Polska ma swój archaik, paleozoik, mezozoik (epokę dinozaurów) i wreszcie kenozoik, czyli historyczną współczesność. Archaik, to pierwsza cywilizacja słowiańska. Ta, po której pozostały nam jedynie nazwy (i lokalizacje) miast, męskie imiona wzywające do dzielności, gościnności i heroizmu (Zbygniew, Wojciech, Radosław, Włodzimierz... jest ich około trzech tysięcy, w większości niemodnych i niezrozumiałych), oraz jakieś 50 procent naszego języka: jego najstarsza, ale wciąż płodna i soczysta warstwa.

Polska epoka paleozoiczna, to Polska Piastów. Ta historyczna formacja ma swój wyrazisty początek - zjednoczeniowy wysiłek Polan pod wodzą Mieszka, uwieńczony przyjęciem chrztu, czyli przyłączeniem się, z ciałem i duszą, do cywilizacji zachodniego chrześcijaństwa. Nie była to wymuszona konieczność. Wybór był wolny - nasi wschodni sąsiedzi, tacy sami Słowianie jak my, zapisali się przecież do innego klubu narodów. Polska Piastowska miała swój wyraźnie określony teatr działań. Obejmowała Śląsk, Wielką i Małą Polonię, Mazowsze, oraz - z zastrzeżeniami - Pomorze. Interesy miała w Czechach, Morawach, w słowiańskich i niemieckich krajach nad Łabą. Wchodziła w stosunki z sąsiadami ruskimi, pruskimi, węgierskimi. Nie miała (oprócz zakusów maniakalnie ambitnego Bolesława Chrobrego) dążeń imperialnych, sił ledwie wystarczało (a częściej nie wystarczało...) aby utrzymać w całości dziedzictwo Mieszka. Była tamta Polska jednolita etnicznie, jednej wiary i przywiązana do monarchicznego modelu państwa. Oprócz nieco późniejszego startu i peryferyjnego położenia, nic jej nie różniło od reszty cywilizacyjnego kręgu Zachodu. Z Polską następnej epoki będzie już inaczej.

Wiek Trzynasty nie tylko na Rusi, ale i w naszej części Europy zmienia dotychczasowe pole sił. Nad Bałtykiem pojawia się, jakby powiedział Gumilow, nowy etnos (a może tylko "subetnos"), mianowicie ramię organizacji, która powstała pod pustynnym niebem Jerozolimy - Zakon Krzyżacki. W błyskawicznym tempie zakonni rycerze budują swoje imperium. Odtąd, przez czas jakiś, na naszych ziemiach istnieją dwa ośrodki państwowotwórcze: stary, rodzimy, nad górną Wisłą w Krakowie, oraz konkurencyjny, nowy i kolonialny nad Wisłą dolną, w Malborku. Gdyby Łokietek działał z mniejszą determinacją, moglibyśmy dziś żyć w kraju niemieckim, ze stolicą nad Bałtykiem, i uczyć się, że nasza historia zaczyna się od wypraw krzyżowych.

Władysław Łokietek odbudował Polskę Piastowską, choć tylko na części jej terytorium, i zapewne dałoby się wykazać, że jego pokolenie doświadczyło pasjonarnego zrywu. Za to na panowanie jego syna Kazimierza przypada wydarzenie, które można uznać za symboliczną datę kończącą polski piastowski paleozoik. Był to rok 1349, rok zbrojnego opanowania Lwowa. Polska zmienia wtedy swoją polityczną orientację. Wchodzi na drogę, która doprowadzi do unii z Litwą. Zaczyna się formowanie organizmu państwowego, który niewiele będzie przypominał starą Polskę Piastów.

I w tym miejscu nasze dzieje krzyżują się jeszcze raz z losami Mongołów, Turków i całego Wielkiego Stepu. Najazdów Stepu na Europę było od czasu Hunów kilka; jeden z nich doprowadził do powstania sąsiedniego etnosu - Węgrów, ale dopiero najazd mongolski w pierwszej połowie trzynastego wieku pozostawił po sobie - jak tamten huński - polityczną i cywilizacyjną próżnię na wschodzie kontynentu. Pod ciosem Mongołów załamała się dawna Ruś. Zanikły ośrodki władzy, i ruscy wieśniacy oraz drobni książęta stali się łupem dla nowych protektorów. Nad Dnieprem powstała wolna przestrzeń zachęcająca do ekspansji. W tej luce utworzyły się nowe organizmy państwowe, a właściwie coś więcej: używając terminu Gumilowa - nowe etnosy. Jednym z nich była Rosja, rozrastające się państwo moskiewskie. Drugim była odnowiona i wyrwana z homeostatycznego letargu Litwa. Trzeci amator wschodnioeuropejskiego tortu przybył aż z Ziemi Świętej - to byli Krzyżacy. Kolejne etnosy powstały w procesie rozpadu mongolskiego imperium: nadwołżańska Złota Orda, a z niej Tatarzy Krymscy i Kazańscy. Na marginesie zauważmy, że teoria etnogenezy Gumilowa nie wyjaśnia, dlaczego w całej tej strefie pozostał jeden etnos, który pochłonął wszystkie sąsiednie. Dlaczego w wyniku omawianego procesu powstało w końcu jedno imperium, moskiewskie, i dlaczego pasjonarny impuls właśnie w Rosji okazał się najsilniejszy. Mógłby przecież utrwalić się tam stan równowagi wielu politycznych ośrodków, jak na Zachodzie Europy.

Zarówno Rosja Moskiewska, jak i nasza Rzeczpospolita Obojga Narodów, mogły powstać tylko dlatego, że utworzyła się wolna przestrzeń dla ekspansji nowych społecznych organizmów. Tę przestrzeń wytworzył najazd wnuków Czyngis-Chana, i dlatego okrutny wódz Mongołów zasłużył sobie (w historycznym sensie) na okazały pomnik od wdzięcznych Polaków. Polska, czy raczej jagiellońskie państwo polsko-litewskie zawdzięcza swoją karierę ludzkiemu prądowi, który narodził się gdzieś na zabajkalskich pustkowiach. Dokładnie tak samo Słowianie otrzymali wolną drogę, przestrzeń do swojej ekspansji, jakieś osiemset lat wcześniej, kiedy mogli ruszyć na zachód śladem pogorzelisk po Hunach.

Polska "mezozoiczna", czyli konfederacyjne państwo Litwy i Korony, była najwyraźniej nowym etnosem, który powstał na obszarze Polski (nie całej, gdyż bez Pomorza i Śląska), Litwy, oraz zachodnich ziem ruskich. Polsko-Litwa (tworzę ten neologizm na wzór Austro-Węgier) zajmowała inny i dużo większy obszar niż Polska piastowska, częściowo tylko pokrywając się z terytorium swojej poprzedniczki. Nowa formacja wchłonęła tradycje nie tylko Krakowa i Gniezna, ale też Wilna, Lwowa, Kijowa i Witebska. Aspirowała do tego, aby objąć ponadto Królewiec i Rygę. Nowe państwo nie było już językowo i kulturowo jednolite. Przeciwnie, stanowiło mozaikę języków i dzieliło się na dwie części z dwiema odmianami chrześcijaństwa, zawierając też w pewnym okresie silną domieszkę nadbałtyckiej protestanckiej schizmy. Nowy etnos nie objął całej ludności: uformował się jako naród szlachecki. Zauważmy znowu, że nie była pod tym względem osamotniona: na wschodzie Europy tworzyły się wówczas właśnie takie państwa, gdzie inna była szlachecka głowa, inne chłopskie ciało. Tak skonstruowane były Inflanty (niemiecki szlachcic, bałtyjski lub fiński chłop), Węgry, państwo Habsburgów, Prusy, czy też wschodnia połowa Szwecji - Finlandia.

Polsko-Litwa nie była monarchią. Powstał w niej ustrój szlacheckiej demokracji, z królem faktycznie będącym dożywotnio wybieranym prezydentem. Wreszcie, Rzeczpospolita nie całkiem przystawała do zachodniej cywilizacji, stojąc w niej jakby tylko jedną nogą, wiele zapożyczając od Bliskiego Wschodu. Spójrzmy na szlacheckie kontusze! Takiemu etnosowi potrzebna była własna ideologia, i taka powstała, jako sarmatyzm.

Na marginesie zauważmy, że z dwóch członów Litwa była młodsza i dłużej pozostała kulturowo twórcza. Nie przypadkiem z Litwy pochodzili, już w następnej epoce, Mickiewicz i Słowacki, Sienkiewicz i Piłsudski.

 

Naród Wstecz Obrócony

Polska Piastów jest dziś muzealnym zabytkiem. Trudno znaleźć w niej oryginalne kulturowe dziedzictwo, które by było żywe do dziś. Średniowiecze nie wzbudza w Polsce żadnych emocji, inaczej niż we Francji, Anglii czy we Włoszech. W przeciwieństwie do tego, Polsko-Litwa sarmacka trwa nadal w naszej świadomości. Dlaczego tak się dzieje, w sytuacji, kiedy tamto państwo padło dwieście lat temu i nie odrodziło się - bo Polska dwudziestowieczna jest jednak czymś innym? W myśl koncepcji Gumilowa widzimy przyczynę: mianowicie od heroicznych czasów Łokietka, Kazimierza, Jagiełły i unii polsko-litewskiej nie poruszył naszych ziem dostatecznie silny pasjonarny prąd. Szczyt potęgi Polsko-Litwy przypadł na czasy między Zygmuntem Starym a Władysławem Czwartym. Potem były okresy odrodzeń, husarskich szarży, narodowych powstań, tworzenia takich czy innych kadłubowych tworów w miejsce dawnej Rzeczypospolitej (zaliczam tu zarówno Księstwo Warszawskie, jak i Polskę międzywojenną i pojałtańską), ale postępowało gubienie ziem i ludzkiej substancji, konfiskaty majątków, wysiedlenia i przesiedlenia (wraz z ostatnim znad Ikwy nad Odrę), a przede wszystkim utrata tej części dawnego kulturowego kręgu, który poszedł ścieżką litewską, białoruską i ukraińską, a nam, Polakom, nie udało się utrzymać tamtych "szczepów" pod wspólną koroną.

Polska współczesna, polski kenozoik, liczy się od ostatniego rozbioru, a raczej wcześniej, od reform Sejmu Czteroletniego. Wtedy odrzucono sarmatyzm i dawny porządek szlacheckiej demokracji, zaczęto w zamian kopiować wzory francuskiego Oświecenia, z jego wiarą w arbitralne, urzędowe rozwiązania. Rzeczpospolita była Unią - nowa Polska zaczęła się organizować jako formacja jednego narodu, według wzorów nowoczesnego, europejskiego nacjonalizmu.

Polska Nowoczesna (czyli od roku 1791, od Konstytucji Majowej) jawi się przy tym jako twór wtórny, obrócony w przeszłość (nie przypadkiem nasza Pieśń Narodowa zaczyna się od jakże znaczących słów "Jeszcze Polska Nie Zginęła..."), jako świat nostalgiczny i zapatrzony w cudze wzorce i mody. Polska Nowoczesna swoje siły zużywa w walce o przetrwanie, lecz luksus własnego państwa dany był jej przez ledwo 27 lat na całe jej dwustulecie (z tego sześć lat to te ostatnie...). Ta Polska wędruje po mapie, aby w końcu, ubocznym skutkiem działań potężnych sąsiadów, zamknąć się znowu w granicach pierwszych Piastów. Pasjonarny zryw, który stworzył "polski kenozoik", był widoczne zbyt słaby i zużył się w powstaniach. Jeżeli oceniać to z perspektywy stuleci, dwa ostatnie wieki wyglądają jak powrót do homeostazy. Możemy się pocieszyć, że naród w tym stanie może trwać bardzo długo... Baskom udaje się ta sztuka od chyba trzech tysiącleci.

 

Palec Boży nad Bostonem

Impuls pasjonarny nie powstaje na poziomie jednostek. Nie może być zadeklarowany przez żadną władzę, ani puszczony w ruch przez pojedynczego, nawet genialnego człowieka. Chociaż zdarza się, że jeden człowiek staje na czele nowego ruchu i firmuje go swoim imieniem, jak to było choćby z Prorokiem Mahometem.

Ostatnim wielkim impulsem, który przeobraził cały kontynent i doprowadził do powstania nowego, wielkiego i do dziś twórczo aktywnego etnosu, był ten, który wypromieniował z osady Plymouth, dziś w aglomeracji Bostonu. Mówię o Amerykanach.

Tak właśnie działa impuls etnogenezy: jedno miasto, jak Rzym, jeden peryferyjny gródek, jak Moskwa, jeden natchniony mąż (plus jego rodzina, jak Mahomet), jedna osada założona przez imigrantów na obcym lądzie. Ta społeczna formacja następnie puchnie w oczach, wydaje ludzi, którzy górują nad innymi osobistą energią i zdolnością do poświęceń, i wyżej cenią ideały niż własne życie. Proces etnogenezy ma więc swój wyrazisty aspekt moralny... Powstaje nowa społeczność, która bije sąsiadów umiejętnością skutecznego współdziałania i narzucania sobie ponadjednostkowych celów. Przeciwieństwem jest społeczność w stanie homeostazy, która współdziałać nie chce i nie umie, tych, którzy się wyróżniają, zwalcza, i w jedną stronę pójdzie tylko przypadkiem.

W dalszym etapie rozwoju etnosu pojawia się wielkie zapotrzebowanie na ludzi, tak wielkie, że nie wystarczają podboje ani wysoki zazwyczaj w owej fazie przyrost naturalny. Nowy etnos działa jak potężna pompa, wciągająca ludzi z zewnątrz. Masowa emigracja do Północnej Ameryki była tu przykładem na największą dotychczas skalę, ale jest to zjawisko typowe: podobnie przyciągała przybyszów i rosnąca Moskwa, i ekspandujące państwo Turków-Osmanów, gdzie roiło się od zarówno dobrowolnych, jak również przymusowych poturczeńców. Dlatego Turcja była takim rynkiem zbytu na jasyr! Ale i Ameryka w czasie swego rozrostu sprowadzała jasyr afrykański. Po okresie dynamicznego rozrostu połączonym z największymi heroicznymi czynami: wojennymi, handlowymi, osadniczymi (Gumilow nazywa tę fazę: "akmatyczną", od greckiego słowa oznaczającego szczyt rozwoju albo wiek męski), przychodzi okres "przełomu", kiedy etnos rezygnuje z ekspansji i przechodzi do bardziej stabilnej formy istnienia. Jego państwo osiąga wtedy zazwyczaj swoje "naturalne" granice. Tak stało się z Ameryką około roku 1880, a z Rosją mniej więcej sto lat wcześniej. Dla nas ten moment nastąpił wkrótce po bitwie grunwaldzkiej. Potem mogą nastąpić długie wieki, kiedy energia etnosu odwraca się od twórczości politycznej, i wyładowuje się w dziedzinie literatury, budownictwa i sztuk pięknych. Faza "akmatyczna" własnej etnogenezy, czyli epoka heroiczna, pozostaje przecież stałym źródłem natchnienia dla artystów, a także tradycją, wokół której skupia się etniczna świadomość wspólnoty. Taką epoką bohaterską dla Zachodu Europy długo było rycerskie średniowiecze, zaś współczesna Ameryka wciąż powraca do odpowiednich własnych epopei: do Wojny Secesyjnej i westernu.

Rozważając te sprawy miejmy jednak na uwadze, że procesy etnogenezy dzieją się na wyższym poziomie, niż ten, w którym działa ludzka wola, a nawet moc całych państwowych organizacji. W losach narodów każdy z nas uczestniczy i nasze indywidualne życiorysy zależą od nich, ale są to prądy, które przenoszą się gdzieś ponad naszymi głowami. Jeżeli ktoś dopatrzy się w następstwie narodów i cywilizacji jakiegoś wyższego porządku, to będzie to i tak porządek ponadludzki. Ktoś mógłby się w tych procesach dopatrywać śladów Bożego Palca na ziemi.

Artykuł oprócz fragmentów zamieszczony był w tygodniku "Najwyższy Czas!" wiosną 1997.

Książki wspomniane:
Czupkiewicz, Lubomir, "Pochodzenie i rasa Słowian", wyd. Nortom, Wrocław 1996.
Gumilow, Lew, "Od Rusi do Rosji", tłum. E. Rojewska-Olejarczuk, wyd. PIW, Warszawa 1996.