46. A skoro już o tym mowa, to trzeba stwierdzić, że nasza kulturowa współczesność ma starą metrykę, sięgającą XVII w. To wtedy utożsamiono polskość z katolicyzmem, co dla obu tych kategorii zjawisk miało zgubne konsekwencje. Kościół zamiast być stróżem moralności stał się -zwłaszcza po utracie niezawisłości narodowej- ersatzem życia politycznego narodu. Religijność polska jest bardzo ostentacyjna, ale płytka i silnie zabarwiona wątkami nacjonalistycznymi. Jest wręcz dziwne i niepokojące, że kraj w przytłaczającej większości katolicki nie wydał wybitniejszych teologów, a jedyni godni uwagi myśliciele religijni to XVI/XVII-wieczni arianie, a więc heretycy zwalczani przez Kościół. Byli oni także prekursorami polskiego mesjanizmu (Andrzej i Stanisław Lubienieccy), który swe apogeum osiągnął w okresie romantyzmu. Trudno jednak uznać ów mesjanizm za ideę religijną, gdyż -poza nielicznymi wyjątkami- mówił on chętniej o politycznym zbawieniu narodu polskiego, niż o życiu wiecznym pojedynczego człowieka (spotkał się zresztą z surową krytyką Kościoła, a wiele dzieł romantyków polskich zdjęła nie tylko carska lecz i kościelna cenzura). Tymczasem katolicyzm stoczył się do poziomu szopki patriotyczno - religijnej, orła w koronie na krzyżu (dziś uzupełnianego emblematami Solidarności). Odbywa się to ze szkodą dla wiary, gdzie więcej jest patr(id)iotyzmu niż etyki chrześcijańskiej (zawsze w katolicyzmie wątpliwej - mawiano wszak na Mazowszu, że jeśli "pościsz sprawiedliwie jużeś święty i wolnoć wszystko"). Po tygodniu picia i okradania społeczeństwa w niedzielę na mszy za ojczyznę znów jest się szlachetnym, a patr(id)iotyczny bełkot koi wyrzuty sumienia, bo można być świnią, byle swoją, byle polską i katolicką. I broń Boże! żadnego czynu, spuśćmy się na Boga, on pomoże swoim wiernym dzieciom, sam pokona naszych wrogów (aby pomniejszyć sławę apologety czynu - Józefa Piłsudskiego, endecy nazwali jego zwycięstwo nad bolszewikami w roku 1920 "cudem nad Wisłą"). Ale kiedy obcy zaatakują Kościół, ten nagle sobie przypomina, że oto ginie 1000-letnia kultura chrześcijańska Polski i apeluje do narodu by bronił nierozerwalnych rzekomo - wiary i wolności. Tak było, gdy abp. Ledóchowski, dotąd wierny Prusakom, przypomniał sobie o polskości dopiero wtedy, gdy Bismarck rozpoczął antykatolicki "Kulturkampf", tak jest i dziś, gdy za koncesje budowlane czy wydawnicze, lub kolejną wizytę papieża Kościół wyrzeka się "Solidrności", ustami prymasów potępia strajki (Sierpień '80) i demonstracje (maj i listopad 1982), a winę dostrzega po obu stronach (nie nazywając zbrodni władz po imieniu, co przecież jest Jego moralnym obowiązkiem), a jednocześnie rozpętuje fanatyczne kampanie w obronie krzyży a przeciw religioznawstwu w szkole, tak, jakby Polakom najbardziej brakowało obrazów jednego Boga.

47. Mógłby ktoś powiedzieć, że wielką zasługą Kościoła jest to, iż stał się (szczególnie pod zaborami) azylem dla narodowej kultury. Owszem - należy jednak zwrócić uwagę na fakt, że Kościół nie robi tego bezinteresownie, czego najlepszym przykładem jest schronienie udzielane dziś opozycji - zawsze można ją kontrolować i użyć przeciw władzy, albo poświęcić ją w imię porozumienia ołtarza z tronem. Przy okazji Kościół znacznie wypaczył kulturę narodową, uczynił jednowymiarową i nudną (a przecież dawna Rzplita słynęła właśnie z różnorodności i żywotności). Przede wszystkim dawną otwartość zastąpił odruch obronny - ksenofobia, który wzmocniły tak typowe dla katolicyzmu idee jedynie słusznej prawdy i bezruchu.

48. Równie nieciekawie przedstawiają się nasze związki kulturalne z Europą. Dawni Polacy chętnie sięgali po obce wzory, ale zrażeni panującymi na Zachodzie wojnami, przemocą, nietolerancją dla innych, autorytatywnymi wartościami samymi w sobie, dworską kulturą - zepsuciem, intrygami i absolutyzmem, odwrócili się od niego. Bo Zachód zawsze uważał się za coś lepszego, jedynie słusznego, co inni powinni naśladować i czemu powinni służyć. Ich wkładu do swej "uniwersalnej" kultury nie pragnął, a jeżeli już coś przyjmował - chętnie zapominał o autorach. Tak było m. in. z polską ideą tolerancji. Wystarczy przypomnieć oskarżenia o nietolerancję Polaków ze strony "oświeconych" władców Europy i ich błaznów w stylu Voltaire'a, za to tylko, że Rzplita odmawiała praw politycznych dla dysydentów (będących jawnymi agentami Rosji i Prus) w czasach, gdy we Francji "nawracano" hugenotów stacjonowaniem wojska w niepokornych wsiach i miasteczkach, a w Rosji masowych samopodpaleń dokonywały całe wsie "raskolników". U nas "konfederacja warszawska" obowiązywała nawet w czasach najgorszego upadku i ani jedna szlachcianka nie spłonęła na stosie jako czarownica (wśród ludu polowanie na czarownice objęło głównie zachodnie połacie kraju ulegające wpływom niemieckim i nigdy nie przyjęło tych rozmiarów co na Zachodzie) i tylko jeden szlachcic zginął za wiarę, a raczej za jej brak (Kazimierz Łyszczyński w 1689 - nie ukarano natomiast śmiercią -wbrew prawu o banicji- żadnego z arian, mimo że wielu z nich pozostało w kraju lub odwiedzało go w interesach).

49. Upadek dawnej Polski skłonił rodzącą się wówczas inteligencję do poszukiwania wzorów w tryumfującym Zachodzie. Zaczęto go naśladować, ale powierzchownie i formalnie. Bowiem "kompleks polski" nie pozwolił nam nigdy dostrzec istotnych wartości chrześcijaństwa, romantyzmu, socjalizmu itd. Zawsze szukaliśmy możliwości przetworzenia tych idei w broń przeciw naszym wrogom. Z Zachodu czerpaliśmy formy i wypełnialiśmy je własnymi treściami, które w nieadekwatnej formie wypaczały się i nie dawały pożądanych rezultatów, tzn. niepodległości. Do tego dochodził żal do Zachodu, że nam nie pomaga, choć my tak się staramy do niego upodobnić, że jesteśmy niemal najbardziej europejscy w Europie i bronimy jej wartości przeciw wschodniemu barbarzyństwu.

50. Jej wartości - bo o swoich zapomnieliśmy! Mówi się czasem o tradycjonalizmie Polaków, a przecież to zupełnie nieprawda! Bo chyba nie zawiera się nasza tradycja w haśle "jeśliś Polak i katolik pewne to żeś alkoholik" czy XIX-wiecznej niemieckiej choince?! Lata zaborów i okupacji, a przede wszystkim "realny socjalizm" uczyniły z nas plastyczną masę, której największym talentem jest umiejętność przystosowania się do najbardziej nienormalnych warunków - przystosowania, nie zaangażowania, bo narzuconą rolę wykonujemy niechętnie i źle - stąd "tumiwisizm" itp. A tzw. tradycjonalizm ogranicza się do paru kościelno - antyrosyjskich sloganów, jednak z dawną kulturą polską nie ma to nic wspólnego. Nie potrafimy się też nauczyć niczego z naszej historii, bo jest ona jedynie strupioszałą legendą, a nie żywą księgą narodowej mądrości. O Polsce dużo się mówi, ale mało dla niej robi! Do tego każdy chciałby żyć jak na Zachodzie a pracować jak na Wschodzie - w sumie przedziwna, schizofreniczna mieszanka góWnolotnej metafizyki i przyziemnego materializmu.

51. Zachód tymczasem zwyciężył, kulturowo i cywilizacyjnie podbił cały świat, ale zamiast tryumfować - przeżywa kryzys, odwraca się od swej kultury, nowych inspiracji szuka w myśli Wschodu (nie chodzi o Rosję, będącą nieudanym naśladownictwem niemieckich przeważnie wzorów, lecz o Indie i Chiny). My jednak tego nie dostrzegamy i nadal "gonimy" Zachód. Ulegając mu tracimy własną osobowość, więcej - giniemy nie mogąc odnaleźć się w tamtym świecie. Nie jesteśmy stworzeni do walki wszystkich ze wszystkimi o byt, lecz do pomocy wzajemnej w pracy, wolności i pokoju. Zachodowi imponuje siła - my zaś jako słabi chcemy się podobać (tak przynajmniej twierdzi wieszcz nasz - Gombrowicz!) i bardzo dobrze, ale czy poszukującemu sposobu na kryzys Zachodowi bardziej -od kolejnej nieudolnej swej kopii- nie spodobałaby się atrakcyjna alternatywa?! A dawna Rzplita taką alternatywą być może, alternatywą wobec uwięzienia między Wschodem a Zachodem, komuną a kapitałem, tresurą przy pomocy bicza i marchewki. Alternatywą dla Zachodu (i dla Wschodu), a przede wszystkim dla nas samych! Bo Rzplita to związek między ludźmi a nie stojące ponad nimi państwo, to świat dla każdej poszczególnej jednostki ludzkiej, bez przymusu i przemocy, w którym panuje różnorodność, tradycja splata się z postępem, a otwartość na obce wpływy nie oznacza utraty własnej osobowości. To świat, który umiał oddzielić wartości od interesów, kierując się praktycyzmem i zdrowym rozsądkiem (nakazującym sprawdzenie każdej idei w rzeczywistości), a jednocześnie umiejący pogodzić politykę z etyką! I póki byliśmy temu wierni - Rzeczpospolita była silna i bogata; upadła, gdy ulegając obcym wpływom (kontrreformacja, dworskość, oświecenie... itd.) oderwaliśmy się od korzeni. Historia Rzplitej to także nauka, że na wady wolności najlepszym lekarstwem jest jeszcze więcej wolności i aby żyć powinna się ona stale rozszerzać (nowe swobody dla nowych grup społ. i narodów); że największymi wrogami wolności są urosłe kosztem reszty społeczeństwa elity (szlachta słusznie głosiła obok haseł wolności i braterstwa - hasło równości) oraz że wolność i niepodległość możemy zdobyć tylko my sami (nie daruje nam ich Bóg czy "przywódcy"), a liczyć możemy na polski 1ud i, podobnie jak my uciskane, narody środkowej Europy (o których jakże często nie pamiętamy), a nie na pomoc Zachodu!

52. Kiedyś Chrystus mówił do Żydów, lecz oni nie chcieli Go słuchać. Jego naukę przyjęli ich rzymscy prześladowcy, nic z niej nie zrozumieli, etykę zmienili w kult i dogmaty (z którymi On walczył) a Europie zaszczepili nienawiść do, głuchych na Słowo, Jego "zabójców". Jak się ta "kwestia ostatecznie rozwiązała" - wiemy dobrze. Oby i nam się to (choćby w ramach "głasnosti i pierestrojki") nie przydarzyło. Niech wrogość do wschodniego sąsiada nie pcha nas w objęcia innego żywego trupa, niech szlag trafi kulturę europejsko - chrześcijańską! Naszą przyszłość twórzmy wedle własnych wzorów - jeszcze polskość nie zginęła!!!

(C) Janusz P. Waluszko"

 

Zrodlo http://www.taraka.most.org.pl/slow/sarmata.htm